piątek, 15 czerwca 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 16

W tym odcinku majowa wycieczka po Beskidzie Wyspowym na Cichoń, trochę zielonym szlakiem, trochę przez wsie, a trochę pozaszlakowo zrywkowymi drogami przez las. Trasa: Młyńczyska-Jeżowa Woda-Ostra-Cichoń-przełęcz Słopnicka-Równia-Kicznia-Jasieńczyk-Młyńczyska.




 

To była moja pierwsza dłuższa wycieczka podczas majowej trasy. Pierwszą krótszą pokazałam w poprzednim odcinku. Wystartowałam z  Młyńczysk, gdzie zanocowałam w agroturystyce. W kwietniu szłam z tego miejsca na Łyżkę. Tym razem szukałam zakrętu zielonego szlaku na Cichoń.









Ale mnie wydłużyło, aż musiałam to uwiecznić, bo normalnie jestem znacznie krótsza;>



Jest znana mi już z kwietniowej wycieczki kapliczka (relacja z wycieczki z Młyńczysk na Łyżkę TU) i przy niej skręciłam w lewo.







Od razu błądzenie:> Potem towarzyszyło mi ono w tych okolicach nie raz. Gdzie te znaki? W dodatku mimo szóstej rano obszczekuje mnie dziarski piesek z gospodarstwa, nad którym próbuję gdzieś wejść w las przez sad.



Znaki się znalazły i ruszyłam dobrze już widoczną drogą pod górkę przez las.


















Widok na Tatry:




Pierwszy przystanek na ławce pod kapliczką. Przy okazji - minirady;> Kiedy jest ciepło, to znaczy temperatura w dzień przekracza około 24 stopni, warto zawiązać sobie jasną chustkę na głowie już rano, kiedy jeszcze panuje przyjemny chłód. Potem człowiek męczy się o wiele wolniej niż w przypadku osłonięcia głowy dopiero wtedy, gdy słońce zaczyna przeszkadzać i przypiekać. W górach zresztą, nawet takich niewysokich, operuje ono znacznie silniej. Ja jako alergik odczuwam to niestety tak, że mimo kremów po 2-3 dniach intensywnego chodzenia na słońcu robi mi się wysypka na rękach, ale daje się to przeżyć. Ale "dzięki" temu widzę różnicę, bo na nizinach tego nie mam. Ona naprawdę jest nawet w małych górkach.









Przy tym domu i kapliczce trzeba iść prosto, a nie w lewo jak droga prowadzi. Znaki znajduje się szybko w lesie mimo niezbyt widocznej ścieżki. Potem jest już ona normalna.












Zielony szlak wyszedł z lasu na pole i skrzyżowanie dróg. Przede mną musiał być przysiółek Jeżowa Woda, ale tak szerokiej drogi, jaką przekraczałam, nie było na ComfortMap. Nie była to zresztą jedyna jej nieścisłość, niestety w przypadku Beskidu Wyspowego było ich sporo. A w tym miejscu można to powiedzieć także o oznakowaniu w terenie. Bardzo pokręcone! Zaraz powiem dlaczego.

Ale nie ma jednak tego złego. W tym miejscu warto iść prosto tak czy siak, bo kawałek dalej jest ładna łąka i punkt widokowy, tam zrobiłam sobie piknik. Znaki zielone też były, jeszcze ze dwa.









Gdy potem poszłam drogą, znaki zielone zniknęły, za to pojawiły się znaki niebieskie. O co chodzi? W końcu wróciłam do tego skrzyżowania dróg przy wyjściu z lasu. Tam odkryłam, że obecnie zielone znaki namalowane są tam, gdzie skręca się w lewo, a nie tam, gdzie idzie prosto. Albo są dwa warianty szlaku, albo wariant starszy nie zamalowany i nowszy, bez drogowskazu. W każdym razie naprawdę warto obejrzeć polanę w Jeżowej Wodzie! A drogą za tą polaną trzeba po prostu iść prosto i prosto, bo znakowana trasa łączy się z nią tak czy siak. Szkoda tylko, że trzeba te proste fakty odkrywać samemu, krążąc i błądząc w terenie.






Jeżowa Woda to najwyraźniej nie tylko przysiółek, ale i szczyt:





Jakieś 20 metrów przed sobą zauważyłam sarenkę ogryzającą gałązki. Była tym tak zajęta, że długo mnie nie widziała.



Nabrała wątpliwości, co to za obiekt w zielonej kurtce na drodze:




Trochę się poruszyłam i to mnie zdemaskowało:> Sarenka uciekła i potem długo szczekała w lesie po lewej stronie szlaku. Gdy słyszy się szczekanie w środku lasu, to nie muszą być wałęsające się psy. Zwłaszcza jeśli jest pojedyncze lub przerywane, nieregularne, to mogą być sarny - dźwięk naprawdę podobny do psiego - i zaskakujący, bo to takie subtelne i płochliwe zwierzę, do którego głośne szczekanie na pierwszy rzut oka nie pasuje. Ale zamiast na przykład popiskiwania jest właśnie ono i to donośne i głośne, ostrzegawcze, pełne wkurzenia, gdy zaskoczy się sarnę.


Poszłam dalej w stronę Ostrej Góry:



No i jest kolejny miniszczyt:>





Lasem idzie się jeszcze kawałek do punktu widokowego niedaleko asfaltówki przecinającej niespodziewanie zielony szlak.



Szlak kluczy tutaj na brzegu lasu i pola. Wygodniej jest polem, w lesie kamieniście i stromo, ja szłam raz tak, raz tak.



Już po drugiej stronie szosy - obrazek oparty o stodołę:>


Cichoń pojawia się nad domami przysiółka zwanego Przysłop, niedaleko Przełęczy Ostrej.



Tutaj znów pobłądziłam. Pewnie trzeba było iść stromo pod górkę gruntową drogą, a ja poszłam do końca asfaltówki i weszłam w las. Znaki zniknęły. Szłam dalej przez las, a jako że to Beskid Wyspowy, postanowiłam ruszyć na chybił trafił leśnymi drogami zrywkowymi, byle pod górę, bo w końcu dojdę do grani (o ile w małych górach też tak to się nazywa) i tam na pewno przetnę właściwy szlak. Szłam przez łąkę:



Po drodze w górę na chybił trafił robiłam sobie na rozwidleniach dróg strzałki z patyków. To ważne nawet wtedy, gdy droga wydaje się oczywista - od drugiej strony nie zawsze tak jest nawet w zdawałoby się prostych sytuacjach. Strzałki warto robić. Ale to Beskid Wyspowy, góry są wyspami. W razie zgubienia metoda "idź w dół" lub "idź w górę" często się sprawdza w przypadku mniejszych i nie skalistych gór, jak Cichoń. Na szczęście sprawdziła się i w tym wypadku, wyszłam na drogę znakowaną:


Jest i szczyt Cichonia:



Nie miałam jasnego planu, co robić dalej, to znaczy miałam w głowie kilka wariantów trasy. Postanowiłam ruszyć dalej zielonym do punktu widokowego w przysiółku Piechotówka, a potem  się zastanowić. Widoki się wkrótce pojawiły:




Kolejne wypłoszone i szczekające sarenki:




Widok jest tam bardzo rozległy, przy dobrej pogodzie widać też Tatry:




Ułożyłam się na kurtce i zrobiłam sobie dłuższy postój. Dobrze mieć zawsze w plecaku coś, na czym można usiąść. W moim przypadku jest to niewielki pokrowiec na plandekę samochodową:> Kawałek mocnego materiału, dość mały i lekki, żeby nie stanowił żadnego ciężaru, a praktyczny, gdy coś jest wilgotne czy zimne, na przykład powalone drzewo, łąka, ziemia, schody, słupek wysokościowy. Zimą jeszcze układam na tym złożony stary, sfilcowany i niezawodny jeśli chodzi o ochronę przed zimnem sweter. Podczas tej wycieczki raz zapomniałam zabrać mojego pokrowca z jakiegoś pieńka i potem musiałam wracać po niego kilometr, ale myślę, że było warto.



Postanowiłam iść na Przełęcz Słopnicką, a potem kierować się z powrotem na Młyńczyska. Jednak nie miałabym już siły wchodzić na cały Modyń, ale postanowiłam przejść się jej zboczami poniżej szczytu.




Kapliczka na Przełęczy Słopnickiej:


Asfaltówką doszłam do wsi Zalesie.



Zobaczyłam na mapie boczną drogę równoległą do głównej asfaltówki, prowadzącą w kierunku Młyńczysk. Znalazłam ją i okazało się, że to wąska asfaltówka. Szłam do osiedla Równia:


























Po prawej stronie był cały czas stromą, zalesioną Modyń. Na mapie zaznaczono różne drogi, ale nie chciałam już dostawać się na sam szczyt. Jedna z nich, prowadząca od skrzyżowania, zdawała się według mapy prowadzić do przysiółków Kicznia, Szałasie i Wyrębiska nie przez szczyt, tylko zboczem. Poszłam nią trochę "na czuja", znów robiąc sobie strzałki z gałęzi w razie konieczności odwrotu.




No i wyszłam tam, gdzie chciałam, zresztą po drodze cały czas słysząc jakieś dziwne strzały. Może to było polowanie, a może jakieś prace leśne, które tak brzmiały.





W tym miejscu wyszłam jesienią z lasu od strony niebieskiego szlaku z Modyni. Ale się wszystko zmieniło! Wtedy były jesienne kolory i mgła, a teraz takie lato. Tamta relacja TU. Ja wolę takie jesienne klimaty, ale oczywiście góry są zawsze fajne.



Zrobiłam sobie mały piknik, pojawili się nawet jacyś spacerujący ludzie, może to dlatego, że  niedaleko jest nowa droga krzyżowa.







Paź królowej:


Droga krzyżowa:





Ta góra na zdjęciu niżej to Jasieńczyk. Postanowiłam iść tam drogą bez znaków, a potem jeszcze inną w lewo zejść na chybił trafił do Młyńczysk.






W lesie było oczywiście trochę inaczej niż na mapie, a ja już byłam zmęczona. Ale to Beskid Wyspowy - trzeba iść ostrożnie w dół, tam musi być jakaś cywilizacja;> Zbyt dobrze zapowiadającą się ścieżką, która w końcu niestety zniknęła, a potem korytem wyschniętego potoku doszłam lasem w dół do Młyńczysk. Zresztą z korytem potoku to dobry patent na dochodzenie do 'cywilizacji' w razie błądzenia.


Udało się, w końcu wyszłam wyschniętym korytem potoku z lasu na otwartą przestrzeń. O proszę, z góry zobaczyłam nawet agroturystykę, gdzie nocowałam poprzedniego dnia i gdzie zostawiłam autko, tego charakterystycznego różu nie da się nie zauważyć  ;>


Weszłam na polną drogę i ruszyłam nią w dolinę.



Po drodze minęłam jeszcze nieco zapomnianego niestety Maluszka, a potem wyszłam na szosę i doszłam do swojego autka.



c.d.n.

1 komentarz:

  1. Piękne zdjęcia! Okolica urokliwa, sama z chęcią poszłabym tam na spacer.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie i zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń