poniedziałek, 13 listopada 2017

Beskid Sądecki i różne inne miejsca w Małopolsce, część 3

Tym razem opuszczony pałac z drewnianymi kolumnami i górska wycieczka od Rytra przez Chatę Górską Cyrla, Zadnie Góry, Halę Pisaną i Halę Łabowską, a potem niebieskim szlakiem do Łomnicy.






Opuszczony pałac z drewnianymi kolumnami był pierwszym punktem na mapie podczas wrześniowej trasy. Nie znajduje się w Beskidzie Sądeckim, tylko bardziej na północ w Małopolsce. Skusiły mnie ciekawe kolumny, które zobaczyłam na zdjęciach budowli w necie.



Pałac został zbudowany w stylu klasycystycznym w pierwszej połowie XIX wieku. Do czasów II wojny światowej pozostawał w rękach dziedziców, rodziny D. Po wojnie oczywiście został im odebrany, potem urządzono w nim państwową przychodnię. Od lat stoi opuszczony, kilkanaście lat wcześniej stał się własnością prywatną. Niestety nie widać jednak, by ktoś się nim interesował.


Znalazłam pałac bez większego problemu, jest widoczny z asfaltówki prowadzącej przez tę małą miejscowość. Pozostawało zaparkowanie pod miejscowym sklepem spożywczym i dobrnięcie przez mokrą trawę do budynku. To właśnie te kolumny - częściowo drewniane, częściowo kamienne, bardzo oryginalne:



Ile jeszcze postoją? Pałac jest zapomniany i porzucony, chyba zostawiony w połowie remontu, na co wskazuje sytuacja w środku. Drewniane kolumny skojarzyły mi się z ruiną (bo tak to już niestety trzeba nazwać) dworu w mazowieckim Dziektarzewie. Tam już nie ma czego ratować, tutaj może konserwator zabytków w porę się obudzi? Na szczęście położenie pałacu na uboczu powoduje, że nie docierają tu aż takie hordy wandali, jak mogłyby docierać. Chyba tylko miejscowe pijaczki, które na szczęście nie mają niszczycielskiego zacięcia i oby tak pozostało.





Herb dawnych dziedziców na jednej ze ścian:







Najpierw zerknęłam przez różne otwory w pierwszych drzwiach na środek:



Tak wygląda dwór od tyłu:






Tam daje się wejść do środka przez wyłamane drzwi. W podłodze na piętrze jest już pokaźna dziura:


W jednej z sal widać jeszcze resztki świetności:






Inne pomieszczenie:


Tak jest na piętrze:








 

Teraz pokażę wycieczkę górską rozpoczętą we wsi Rytro. Trasa: Rytro-Zamczysko-czerwonym szlakiem do Chaty Cyrla-Zadnie Góry-Hala Pisana-Wierch nad Kamieniem-PTTK Hala Łabowska-niebieskim do Łomnicy Zdrój.

Tego dnia pogoda nie zachwycała, podobnie jak przez większość dni wrześniowej, zaledwie tygodniowej trasy. Rano wszędzie mgła, do końca dnia słońca ani trochę, na szczęście na pcozątku drogi deszcz jeszcze nie padał. Od zajazdu przy głównej drodze, gdzie nocowałam, poszłam czerwonym szlakiem w kierunku najbliższego mostu przez Poprad. Po drodze na żwirze zauważyłam zabłąkanego bażanta:>






Najpierw postanowiłam obejrzeć tutejsze ruiny zamku, do których prowadzi odgałęzienie asfaltówki za mostem. Są drogowskazy, potem trzeba iść dalej charakterystyczną wąską asfaltówką, aż dość stromą miejscami drogą dojdzie się do ruin.




A oto i Zamczysko, powstałe prawdopodobnie w XIII wieku. Nazwa wsi, czyli Rytro, wzięła się zresztą od niemieckiego słowa Ritter, oznaczającego rycerza. Zamek stał się ruiną w XVII wieku, podczas najazdu Rakoczego na Polskę. Jerzy Rakoczy był księciem Siedmiogrodu, który podczas Potopu Szwedzkiego stanął po stronie Szwecji.






Malowniczy zapewne widok z zamku, tego dnia wyglądał tak:> Mleko.. Byłam pewna, że tyle zobaczę z gór, na szczęście jak się potem okazało, nie było tego złego.







Wróciłam tą samą drogą do części Rytra położonej po prawej stronie Popradu. Tam trzeba wypatrzyć odgałęzienie szlaku czerwonego z asfaltówki w leśną dróżkę gruntową.





Jak się okazało, droga częściowo pokrywała się z małym potokiem, a może po prostu utworzył się on tam z powodu pogody.




Dochodzi się do przysiółka Kretówki. To dwa zamieszkałe domki. Przy tym widocznym na pierwszym zdjęciu na parapecie zewnętrznym stały kalosze całej rodziny, od dużych do najmniejszych. Ciekawe, jak wygląda tam życie, dojazdy w zimie. Samochodów przy domach nie zauważyłam. Nikt nie wyszedł z budynków, gdy szłam, chyba akurat nikogo nie było.




Szlak prowadził coraz wyżej coraz węższą dróżką.



Pojawiła się pierwsza polana.




Zobaczyłam, co widać z tej polany i nie pożałowałam wyjścia w góry przy kiepskiej pogodzie. Byłam teraz nad chmurami i mgłami, które zakrywały cały widok, gdy zwiedzałam ruiny zamku. Widok był niesamowity.




Po drugiej stronie góry sytuacja była równie widokowa:





Na polanie była ozdobiona sztucznymi kwiatkami, a nawet misiem kapliczna nadrzewna.





Nie mogłam przestać robić zdjęć tej górze wystającej z chmur:




Szlak czerwony prowadził dalej do Chaty Cyrla:




Po drodze znów wyłoniły się widoki na chmury widoczne z góry:



Kolejna polana na czerwonym szlaku do schroniska:



No i zaczęło wyłaniać się prywatne schronisko Chata Górska Cyrla:






Nadeszła pora na schroniskową przekąskę, czyli oscypki z żurawiną:


Potem ruszyłam dalej szlakiem czerwonym, w kierunku Hali Łabowskiej. Gdy wyszłam ze schroniska, dopadł mnie zresztą jakiś kryzys, jeśli chodzi o samopoczucie. Zrobiło mi się trochę słabo. Może to przez bardzo szybkie podejście do schroniska, a potem nagłe wejście do nagrzanego pomieszczenia. Czułam się nie najlepiej, ale szłam dalej szlakiem.













W rejonie Zadnich Gór pojawiają się polany, na nich trawy i jagodowiska.



Krzyż z portretem stał może 30 metrów od szlaku, ale czułam się tak kiepsko, że zrobiłam zdjęcie z oddali, nie chcąc zużywać żadnych sił na nic innego, niż tylko dobrnięcie do schroniska na Hali Łabowskiej i klaskanie od czasu do czasu, żeby poinformować ewentualne niedźwiedzie o swoim nadejściu. Teraz aż trudno mi w to uwierzyć, bo to był taki kawałeczek. O dziwo, nie znalazłam żadnych informacji na temat tego miejsca, ktoś coś wie?





Kolejny krzyż i kapliczka, tym razem tuż przy szlaku. Tam zrobiłam mały odpoczynek.














Tuż przed Przełęczą Bukowina usłyszałam muczenie krowy i dzwonek na jej szyi. Poniżej szlaku, jakieś 20 metrów ode mnie faktycznie pasła się krowa. Nawet taki widok może w takiej chwili polepszyć samopoczucie, nie jestem zupełnie sama w tych ostępach, musi tam być jakaś cywilizacja ;> Śmieszne, ale poczułam się trochę lepiej i ruszyłam dalej czerwonym szlakiem.





Na kolejnej polanie taka pamiątka - tutaj ponad pół wieku temu małżeństwo inżynierów zginęło porażone piorunem. Odpukać, jeszcze nigdy burza nie zastała mnie w górach ani w lesie. W takim przypadku nie można chować się pod drzewami, dotyczy to zwłaszcza osamotnionych drzew na polanach i innych najwyższych punktów typu wieże widokowe. W lesie wszędzie drzewa, więc należy starać się unikać tych najwyższych. Chowanie się w szczelinach, wnękach skalnych to nie jest dobry pomysł. Trzeba starać się zejść niżej, unikać strumyków i w ogóle cieków wodnych, kucnąć na plecaku. Bieganie nie pomaga, a wręcz podnosi ryzyko porażenia piorunem, lepiej w sytuacji podbramkowej podobno skulić się, kucać na plecaku z dala od otwartych przestrzeni, grzbietów gór i najwyższych punktów i przeczekać.


Hala Pisana i kapliczka na niej:








Kolejne miejsce pamięci, tym razem wojenne:





Ruszyłam dalej w stronę Hali Łabowskiej, po drodze spotykając w lesie pojedynczą tajemniczą mogiłę:







Gdy doszłam do szczytu Wierchu nad Kamieniem, zaczął lać deszcz. Niesłusznie darowałam sobie szukanie podejścia bocznym szlakiem do tego kamienia z powodu pogody i samopoczucia, widoki są niesamowite, z tego co widziałam w różnych relacjach. Mam nadzieję, ze zobaczę je innym razem.













Doszłam do przecięcia szlaków, do schroniska był już rzut beretem.






No i jest schronisko PTTK na Łabowskiej Hali.





Jako jedyny gość przy deszczowej pogodzie zjadłam najlepszą schroniskową szarlotkę w swoich skromnych dziejach;> Dłuższy odpoczynek nareszcie dodał mi sił do zejścia niebieskim szlakiem.



Niebieski szlak od strony Hali Łabowskiej zaczynał się niewinnie, potem okazał się dość trudny. Póki co z lasu wyłaniały się kolejne hale:








Był wrzesień, a gdy we wrześniu słyszy się ryki dochodzące z lasu, to najprawdopodobniej są jelenie na rykowisku, a nie niedźwiedzie. Mimo to tajemnicze leśne porykiwania słyszane z jednej i drugiej strony tych szałasów przyspieszyły tempo mojego marszu w dół. W sumie nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę ryczy.



Jeszcze jeden szałas, gdzieś w dole hali, stamtąd też dobiegały ryki.


 







Szlak niebieski z Hali Łabowskiej do Łomnicy w pewnym momencie robi się stromy i kamienisty. Na mapie to miejsce nazywa się Piekiełko.






Dochodzi się do Łomniczanki i trzeba przejść ją w bród. Nie było to trudne, bo akurat na brzegu leżały praktyczne kije. Gdy przechodzi się przez potok albo zalaną drogę, ważne jest, żeby mieć dwa kije po podpórki z każdej strony, wtedy idzie to o wiele łatwiej niż z jednym kijem lub w ogóle bez nich. Chodzi się po śliskich kamieniach, więc w ten sposób unika się zamoczenia butów lub ich zdejmowania.


Szeroka leśna droga szutrowa prowadziła już do samej Łomnicy Zdrój wzdłuż potoku Łomniczanka.














Za tym źródełkiem niedaleko był ostatni przystanek PKS i akurat miałam to szczęście, że za 15 minut przyjechał autobus, który zabrał mnie z powrotem do Rytra, a autobusy jeździły mniej więcej co półtorej godziny. W ogóle komunikacja autobusowa (są też pociągi, akurat nie skorzystałam) ułatwia turystyczne życie w tych rejonach. Można na nią liczyć i nie trzeba dzięki temu koniecznie robić pętli i wracać w dokładnie to samo miejsce, gdzie zostawiło się samochód i/lub gdzie się nocuje. 

c.d.n.

1 komentarz: