Opuszczony Dom Murzynka to może nawet najlepszy wiesiexowy obiekt w kategorii prywatnych chatek, jaki dotąd zwiedzałam. Na jego trop wpadłam przypadkiem, podczas jednej z nielicznych wiejskich objazdówek na trasie, robionych na zasadzie "w domu spisuję wsie-jeżdżę po nich kolejno wypatrując domków". Jak wspominałam, skupiłam się na chodzeniu po górach, więc tym bardziej miałam szczęście, że w ogóle wypatrzyłam ten obiekt. Nie wyglądał źle. Znakami były tylko zarośnięte podwórko i brak ogrodzenia. Zawodne, ale warte zaparkowania na poboczu i ostrożnego sprawdzania.
W kredensie stały garnki i inne naczynia, pod ścianą - kojec dziecięcy. Nad nim pokryty pajęczynami święty obraz. Na suszarce - talerze i kubki, na które opadała warstwa łuszczącego się tynku.
Na ścianie w korytarzu jakiś harnaś:>
Z kuchni przechodziło się do małej łazienki. Na półce stały pokryte pajęczyną, stare kosmetyki:
Ale reszta budynku? Może dom jest zamieszkały, a na górze jest jakaś inna, aktualnie używana kuchnia? Weszłam na pięterko i zobaczyłam w przedsionku to:
Drzwi do pomieszczeń na pierwszym piętrze, a zarazem drugiej kondygnacji, były otwarte. A tam:
To było tak niesamowite, że zamiast wiesiexowego dreszczu radości, poczułam jeszcze większe wątpliwości. To przecież zamieszkałe! Pewnie ktoś wyszedł na chwilę do sklepu, zaraz wróci i mnie stąd wywali za kołnierz. Ale gdy weszłam kawałek za próg, wiesiexowy dreszcz się zaczął. Bo na kanapie leżał pokruszony tynk, tapeta się łuszczyła, gipsowa Matka Boska trzymała bezgłowe Dzieciątko. Na sofie leżała podniszczona lala grozy. Dlaczego na ścianie wisiał kalendarz z 1990 roku? Oczywiście cały czas wołałam "dzień dobry", "halo, jest tam kto?" i tym podobne rzeczy, które się woła w takich okolicznościach. Nikt nie odpowiadał, ale nagle usłyszałam przesuwanie mebli piętro wyżej. No tak, czyli ktoś jednak mieszka? Wyszłam z domu i rozejrzałam się za sąsiadami. Z domu obok akurat wyjrzała jakaś kobieta. Spytałam, czy w tym budynku naprzeciwko ktoś mieszka. - Nikt - pokręciła głową. - Stoi pusty. Dwadzieścia pięć lat temu wyjechali do Ameryki, całą rodziną - opowiadała, gdy zaczęłam podpytywać. - Tam w środku zostały wszystkie rzeczy, drzwi są otwarte - odważyłam się powiedzieć, że weszłam za próg. - Jakby ktoś miał zaraz wrócić, co? - zaśmiała się sąsiadka. - Wszystko zostawione, zabrali tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Reszta była już u rodziny za oceanem. Czasem młodzież chodzi tam palić, znajduje się pety i to wszystko. Bo u nas nie ma takich rzeczy - dodała, kiedy spytałam, jak to możliwe, że wobec otwartych drzwi nikt nie niszczy, nie kradnie, nie rozwala wszystkiego naokoło i nie pisze na ścianach "kocham Jolę". - Może pani spokojnie wchodzić. Tu jest trochę takich domów, ludzie powyjeżdżali do Ameryki, ale tamte są zamknięte - opowiadała sąsiadka. Opuszczony dom stał się czymś w rodzaju świetlicy? No więc weszłam. A szuranie na górze? Nikogo tam nie znalazłam. Może to były hałasy z ulicy i coś mi się przesłyszało. W każdym razie czułam się tam w miarę dobrze, chociaż idealny stan obiektu onieśmielał. Pomieszczenia mieszkalne, nie licząc tego parterowo-piwnicznego (z racji położenia budynku na zboczu góry), były cztery, po dwa na każdym piętrze. Z korytarza przechodziło się najpierw do jednego, a stamtąd do drugiego. Pokój z murzynkiem pojawiał się jako pierwszy na kondygnacji z opuszczonym wózkiem dziecięcym.
Na kanapie lala grozy:
Nad obrazem zaczyna łuszczyć się tapeta.
Na meblościance obok sztucznych lilii stała figurka bez głowy. Skojarzyła mi się z Trzema Królami, a może to takie podrośnięte Dzieciątko Jezus.
Główka leżała na stole. To była zresztą jeden z pierwszych oznak opuszczenia, jakie tu zauważyłam. Ciekawe, że Dzieciątko trzymane przez gipsową Matkę Boską, stojącą pod oknem, też miało oderwaną głowę. Leżała również niedaleko reszty postaci. Dwie zdekapitowane święte figurki w jednym pokoju. Tak wyglądała głowa należąca najprawdopodobniej do postaci w czerwonym wdzianku obok kwiatów:
Tapeta z muszlami - z powodu ilości fantów zwróciłam na nią uwagę dopiero po pewnym czasie:
Matka Boska z bezgłowym Dzieciątkiem stała pod kalendarzem z 1990 roku. Obok radio "Jowita", sztuczne kwiatki, obrazem z papieżem i główka Dzieciątka.
Drugi pokój, do którego przechodziło się z pomieszczenia z murzynkiem, wyglądał, jakby ktoś wyprowadzał się stąd w pośpiechu, wyrzucając z szafy rzeczy. Ale to może raczej bałagan zrobiony przez osobę, która włamała się do środka. I tak bardzo mały, zwłaszcza porównując z innymi takimi obiektami!
W szafie wciąż wiszą ciuchy sprzed ćwierci wieku:
Kolorowanka, jaką pewnie wiele osób pamięta z katechezy w podstawówce. Tutaj ktoś podszedł do tematu z fantazją :)
Meblościanka na wysoki połysk okazała się pełna prastarych lekarstw i słowackich herbatek rumiankowych:
Druga kondygnacja też powalała. Na stole stała duża, ceramiczna figura Jezusa. Wszystko znów w świetnym stanie.
Tak wyglądało pomieszczenie za kolorowymi wstążeczkami:
Na klatce schodowej na pierwszym piętrze, przy schodach, stał pokazany wyżej wózek dziecięcy. Na drugim piętrze znalazłam plik papierów i starych zdjęć. Był też ewidentnie bardzo stary modlitewnik, ale bez daty.
Wyniosłam zdjęcia i papiery do światła dziennego, po sfotografowaniu odniosłam je na miejsce. Data była tylko na jednym zdjęciu - 1970 rok. Jedna z fotografii wyglądała na przedwojenną, sądząc po ubiorach ludzi. Na odwrocie coś napisano ołówkiem, ale już nie da się tego rozczytać:
Inne zdjęcia były czasem niewyraźne, niektóre pozowane, inne spontaniczne. Na jednym jakaś roześmiana kobieta nakłada drugiej płaszcz. Na innej - młody mężczyzna pozuje z papierosem. "Najmilszej Cecylii w dowód prawdziwej i wiernej miłości, kochający Alexander. 30.11.1970".
Ciekawe, co się stało z Alexandrem i Cecylią, czy się rozstali, a może pobrali.
"Kochana Celinko! Mamy do Ciebie taką wielką prośbę. Mianowicie żebyś nam pożyczyła na chwilę adapteru, bo nasz zepsuty, a chciałybyśmy przegrać kilka płyt. Jeżeli jest to możliwe, to bardzo Cię o to prosimy. Odpisz, a jeżeliby Irka szła gdzieś do sklepu, to niech go z łaski swojej przyniesie. Bogda [?], Zośka"
Pisze też krewny lub znajomy z Krakowa. Zaprasza do siebie, ale także domaga się "grzybów prawdziwków i żywicy na lekarstwo":>
Bardzo lubię oglądać zdjęcia jak i odwiedzać opuszczone miejsca. Zawsze można znaleźć coś zaskakującego :) Lalka przerażająca :)
OdpowiedzUsuńW Małopolsce taka tradycja szczególnie u górali, że jak 1 osoba/rodzina wyjeżdżała do Ameryki to za nimi kolejne rodziny i w ten sposób w górach można spotkać bardzo dużo opuszczonych domów i dlatego w Ameryce jest tylu górali, którzy po dziś dzień trzymają się razem i mają własne grupy.
OdpowiedzUsuńZdjęcia i figurki trochę creepy, co do tapety i niektórych mebli, to w tej chwili wyglądają już całkiem dizajnersko ;) Niesamowite odkrycie.
OdpowiedzUsuń