We wsi Szczyrzyc byłam już podczas wiosennych tras, ale zwiedzałam tam wtedy tylko cmentarze. Tym razem przyjechałam wcześnie rano, zaparkowałam pod klasztorem, z którego zresztą Szczyrzyc słynie i ruszyłam szukać czerwonych znaków.
Szlak czerwony prowadził początkowo główną asfaltówką przez wieś, potem skręcił w prawo i zaczął wspinać się pod górkę.
Wschód słońca wśród sadów:>
Jak już pisałam w poprzednich odcinkach, była klęska urodzaju, wszędzie jabłka, część marnowała się gnijąc na drogach, część była zbierana w sadach.
Droga zrobiła się gruntowa, a potem weszła w las.
Dalej szło się już wciąż lasem, oczywiście pod górkę.
Na mapie przebieg szlaków był zaznaczony tak, że nie szło się tym samym odcinkiem drogi dwa razy, ale w rzeczywistości tak było. Póki co szłam według czerwonych znaków na szczyt góry Ciecień.
Powalone drzewo na szlaku, czasem się to zdarzało w Beskidzie Wyspowym.
Szczyt Ciecienia był już niedaleko:
To wyglądało na powalony kamienny "słupek wysokościowy":
Dzięki pomyłce doszłam do pięknego punktu widokowego. Trzeba było wrócić kawałek na rozstaje dróg z odejściem szlaku niebieskiego, a ja poszłam nie w tę stronę co trzeba, do Wierzbanowej. No i wyszłam na taką polanę:
W końcu zorientowałam się, że źle idę i wróciłam do punktu wyjścia, a potem na rozstaje dróg z odejściem szlaku niebieskiego tym razem we właściwą stronę, czyli tak jak na Poznachowice.
Sympatyczne miejsce na szlaku, przełęcz blisko Księżej Góry. Posiedziałam tam i poczytałam książkę na ławce. Warto brać do plecaka lekkie książki, żeby móc sobie w spokoju poczytać w takich miejscach.
Po dość długim postoju poszłam dalej według niebieskich znaków:
Kolejna przełęcz i kolejna kapliczka, to było niedaleko przysiółka Działek, ale szlak na niego bezpośrednio nie wychodził. Droga była cały czas leśna.
Ciekawa murowana kapliczka tuż przy szlaku:
"Fundatorowie Wojciech Frejek, Maryanna żona pierwsza i Jadwiga żona druga...":>
A wokół kapliczki ozdoby z opon:>
Po krótkim pikniku obok kapliczki dwóch żon i opon pozostawało ruszyć dalej;>
No i jest odejście czarnego szlaku. Skręciłam w prawo i kierowałam się już w dół.
Już we wsi musiałam podpytać ludzi, gdzie zakręcić do tego Diablego Kamienia. Drogowskaz jest przy asfalcie.
Tutaj tylko dzieje budynków, lepsze są opowieści o pustelnikach, które zaraz przytoczę.
Idzie się pod górkę krótką trasą drogi krzyżowej.
Ładna kapliczka i obok "dom pustelnika".
Diabli Kamień tuż obok. Jest to właściwie cała skalna góra wielkości domu. Rzeczywiście wygląda to niesamowicie w tym miejscu, tuż obok domów i pól, ni w pięć ni w dziesięć. Ma 55 metrów długości i do 25 metrów wysokości.
A oto domek pustelnika, budyneczek wielkości letniskowej altanki. W przewodniku wydawnictwa Rewasz przytoczono dzieje kolejnych trzynastu pustelników, którzy tu mieszkali od początku XIX wieku aż do 1995 roku. Dzieje te opisał zakonnic z pobliskiego opactwa w Szczyrzycu, ojciec Romuald Raj. Pierwszy pustelnik wprowadził się według niego do domku w 1810 roku i był to dawny żołnierz. Został tu zamordowany przez bandytów, którzy dowiedzieli się, że odebrał spadek. Kolejni pustelnicy to wytwórcy koronek, zmęczeni nauczyciele, brodaci zielarze, zakonnicy, drukarze z cudownie ozdrowionymi rękami po wypadkach z maszynami drukarskimi. Ostatni był Zygmunt Młynek zwany Kamilem, który spał w trumnie. Niestety, domek pustelnika stał na gruncie pewnej okolicznej pani, która zażądała dużej kasy za dzierżawę. W końcu Kamil tego nie zdzierżył i roztrzaskał swoją trumnę, po czym wyniósł się z pustelni. Od tamtej pory nikt tu nie mieszka. Gdyby nie ewidentny brak parkingu i niebezpieczeństwo pojawienia się turystów lub wyżej wymienionej pani, zastanowiłabym się nad kontynuacją tej tradycji;>
Środek chatki - była zamknięta, wiec tylko przez szybę:
Środek kaplicy, ta z kolei otwarta i w upale, który panował we wrześniu, dająca miły chłód:
Okrążyłam Diabli Kamień:
Wróciłam do asfaltu i szłam nim w kierunku Szczyrzyca według czarnych znaków. Kierowały one do jakiejś "wioski indiańskiej". Oczywiście na miejscu okazało się, że to tajemniczy teren otoczony przez żywopłot, za którym słychać wrzaski wycieczki szkolnej. Pozostawało mi czmychnąć.
W Szczyrzycu spędziłam potem leniwe dwie godziny, przechadzając się po dostępnej dla turystów części dziedzińca i ogródka na terenie cysterskiego opactwa, czytając sobie książkę na skwerku i jedząc swój najlepszy obiad w Beskidach, czyli pyszne owocowe pierogi i knedle w knajpie tuż obok opactwa.
Konie pasące się na terenie należącym do opactwa:
c.d.n.
Bardzo serdecznie dziekuje za umieszczenie tych przepieknych zdjec . Tesknie za naszymi gorkami i take relacje coraz bardziej przekonuja mnie, ze pora wracac….
OdpowiedzUsuń