sobota, 29 września 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 30

Wycieczka po okolicach Limanowej. Wyruszyłam z Pisarzowej, z Mordarki poszłam zielonym szlakiem na górę Dziedzic zwaną też Groniem, tam błądziłam po krzaczorach i malinach, wyszłam na opuszczony przysiółek, a potem czerwonym szlakiem przeszłam przez przysiółek Meksyk w okolice Męciny i wróciłam do Pisarzowej po torach nieczynnej linii kolejowej.






Trzeci dzień wrześniowej trasy w Beskid Wyspowy nie zapowiadał się zbyt dobrze pod względem pogody. Miało lać i ewentualnie grzmieć, więc jak zwykle w takich przypadkach ułożyłam sobie trasę tak, by w miarę możliwości prowadziła blisko przysiółków. Wystartowałam spod kościoła w Pisarzowej, bo tam dało się zostawić samochód na ogólnodostępnym parkingu. Trzeba było przejść kawałek drogi asfaltówką w kierunku Mordarki, by natrafić na zielony szlak.




Gdy podeszłam pod górkę asfaltem do Mordarki, pojawiły się mgliste widoki na góry w oddali:







Przekroczyłam tory nieczynnej linii kolejowej. W dalszej części wycieczki przejdę nimi parę kilometrów. Na razie kierowałam się według zielonych znaków w stronę podejścia na górę Dziedzic, zwaną też Groniem.






Piękne sprzęty pod jednym z domów:



Żuczek niestety przeniósł się już chyba w zaświaty dla Żuków..





Ciemne chmury gromadziły się na horyzoncie, ale jak się okazało, stopniowo przesuwały się coraz dalej ode mnie. Wyszło słońce, chociaż miało lać od rana.

















Droga leśna prowadziła do pierwszego przysiółka na szlaku:



Za nim wśród drzew stała nieco zapomniana kaplica:


Dało się wejść do środka. Pomyślałam, że w razie czego zejdę w dół i schowam się tu przed burzą, która według prognoz miała być. Na szczęście potem nic takiego nie przyszło.






Ciekawie podniszczone święte obrazy:



Droga wspinała się lasem pod górkę:





Jest kolejny przysiółek na końcu świata:



Domki jak najbardziej zamieszkałe, pogadałam nawet chwilę z mieszkańcem. Powiedział, że od innej strony jeździ normalnie zwykłą osobówką pod dom, zimą się nie da oczywiście, wtedy jest trudno i trzeba robić zapasy.








Podeszłam pod granicę lasu i zrobiłam sobie postój na skleconej z paru desek ławeczce, która tam stała.



Klasyczna kopa siana;>







Weszłam na miniszczyt góry Groń, tak się przynajmniej wydawało, bo dalej już było w dół. Żadnych tabliczek z nazwą góry nie wypatrzyłam. Teraz musiałam znaleźć dojście do szlaku czerwonego. Według mapy zaczynał się tuż obok, ale bezpośrednio nie łączył się z zielonym.


Poszłam jakąś ledwo widoczną wydeptaną ścieżką na wschód, tak powinien po chwili pojawić się szlak. No ale nic takiego się nie wydarzyło. Weszłam w maliny i już miałam robić odwrót, gdy za krzakami zobaczyłam samotne gospodarstwo. Teraz żałuję, ze nie porobiłam tam zdjęć. Starszy pan był tak zaabsorbowany suszarnią do owoców, że zauważył mnie dopiero wtedy, gdy zupełnie wyszłam z krzaczorów i podeszłam tuż obok. Owoce wrzuca się do takiej drewnianej obudowy i wpuszcza tam dym od drugiej strony. Jak powiedział pan, gdy wybuchnie wojna, będzie miał dzięki temu jedzenie. Obok stał zardzewiały samochód Aro. Mieszkaniec wytłumaczył mi, jak dojść do drogi. Jak się okazało, wytłumaczył bardzo dobrze. Weszłam we właściwe krzaki po przeciwnej stronie gospodarstwa i po chwili zobaczyłam inne domy i drogę.










Co za ulga, jest i czerwony znak. Droga prowadziła między kolejne zabudowania.




Jak się okazało, był to opuszczony przysiółek.














Tutaj znaki się znowu zagubiły. Trzeba wejść w las czy raczej iść łąką? Nie wiadomo. Ale w pewnym momencie się znalazły przy takim oto potoczku. Szybko wyszłam z tego lasu na otwarty teren z kolejnym przysiółkiem.





A był to przysiółek Meksyk:>



Na mapie czerwony szlak miał prowadzić lasem, w rzeczywistości prowadził asfaltówką między domami.Nie dość, że nie lało, to jeszcze zrobiło się gorąco.

















Zobaczyłam w oddali wieżę widokową na Jaworzu, byłam tam wiosną, relacja TU.


Po prawej tu tez widać tę wieżę:



Wtem w oddali... Żuk! Uwielbiam Żuki, więc przeszłam do niego przez trawy na przełaj, byle szybciej.


Pogadałam z właścicielem, jest razem z Żukiem od nowości. Pojazd pracował latami na fermie drobiu.







Mały przystanek na mostku, bo tylko na tych deskach dało się jako tako usiąść i dalej w drogę:



A tam konie i woźnica z wikliny;>







Traktor typu SAM, ma w sobie części z Żuka, w tym silnik Andoria. Jak widać, wycieczka bardzo obfitowała w motoryzacyjne znaleziska, a to jeszcze nie koniec.



No więc to był bardzo owocny motoryzacyjnie dzień. Na jednym podwórku Tarpan i Lublin 51 (!), niestety już ewidentnie emerytowane. Właściciela nie było w domu, była za to sfora jego psów, więc trochę strach było tam chodzić.




Plan zakładał dojście do samochodu w Pisarzowej nieczynnymi torami kolejowymi. Gdy natknęłam się na nie, skręciłam na nie i szłam między szynami.









Od chwili spotkania z Żukiem z fermy drobiu, a nawet wcześniej,wciąż słyszałam stuki i łomoty. To widoczny tu na zdjęciu kamieniołom. Współczuję mieszkańcom. Zrobili im go podobno ot tak sobie, z zaskoczenia, ryjąc przy okazji całą górę. Tak mi powiedziano. Teraz mają kłopot ze sprzedażą działek, bo kto by chciał tu mieszkać. Dźwięk niesie się bardzo, można zwariować.









Zarośnięte wąskie schodki prowadzące na resztki dawnego peronu:





Budynek opuszczonego dworca na trasie-widmo:







Nie bardzo wiedziałam, gdzie mam skręcić z tych torów, żeby trafić na drogę pod kościół w Pisarzowej. W końcu zeszłam z nich trochę za wcześnie, można było pójść jeszcze kawałek dalej. Dopiero teraz zaczął trochę siąpić deszcz, znów mi się udało uniknąć ulewy na wycieczce. Asfaltówkami wróciłam do kościoła w Pisarzowej.





c.d.n.

1 komentarz: