poniedziałek, 21 maja 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 9

Wycieczka po Beskidzie Wyspowym na górę Łyżkę i do cmentarza wojennego na górze Golców, czyli z Młyńczysk przez okolice Siekierczyny i Roztoki.






Ruszyłam wcześnie rano z agroturystyki w Młyńczyskach. Trzeba było dojść małymi, bocznymi asfaltówkami do szosy Roztoka-Siekierczyna. Szlaki rowerowe - niebieski i czerwony - najwyraźniej nie były niestety oznakowane w terenie, więc kierowałam się tylko mapą.









Wschodzące słońce okazało się zasłonięte górami, a konkretnie górą o nazwie Pępówka:>


Ale trochę było widać tak czy inaczej:>








Doszłam do okolic szkoły i przystanku w Roztoce i zaczęłam szukać wejścia na szlak zielony, prowadzący na Łyżkę. Trzeba było podejść na chybił trafił pod górkę po drugiej stronie szosy, idąc przez przysiółek o nazwie Na Bani:> Było trochę kluczenia, ale w końcu trafiłam na właściwą drogę.  Znaków rowerowych znów nie było.





Tymczasem słońce wyłoniło się zza Pępówki, ale było już dość wysoko:









Pojawiły się na szczęście zielone znaki szlaku pieszego, więc byłam na właściwej drodze na górę Łyżka.







Przy kapliczce na rozstaju dróg było nawet napisane, o co chodzi z tą Łyżką. Jest cały wiersz. Skrótowo mówiąc, według legendy św. Kinga zgubiła tu srebrną łyżkę uciekając przed najazdem tatarskim, ale w tym wierszu niejaki Józef Iwan opowiedział bardziej rozbudowaną historię. Polecam powiększenie sobie tego zdjęcia, bo ludowy wiersz daje radę. Józef Iwan opowiada, jak to z paroma ziomkami z pastwiska poszli do tak zwanego zamczyska (też tam byłam, potem pokażę) i znaleźli wejście do legendarnych podziemi, gdzie św. Kinga miała schować swoje skarby. Znaleźli skarby, a do tego św. Kingę, jej świtę i całą podziemną średniowieczną imprezę. Dostali od nich trochę skarbów, ale wracając i szukając swojego pastwiska w końcu je pogubili.




Poszłam zielonym szlakiem w stronę zalesionej Łyżki:


O, tu widać jej początek:




Po drodze minęłam miniaturowego klasyka polnych dróg:












Na zboczach Łyżki faktycznie jest tak zwane grodzisko czy też zamczysko. Właściwie do końca nie wiadomo, co to było. Prawdopodobnie rzeczywiście jakiś gród czy budowla obronna. Legenda mówi o wielkich podziemiach pod grodziskiem. Drogowskaz prowadzi na to miejsce, trzeba zejść kawałek w dół i skręcić w lewo:



Na miejscu jest rumowisko skalne, różne formacje ziemne, a nawet parę otworów w ziemi między skałami, tak jakby faktycznie były tam podziemia.

















Wróciłam tą samą drogą na Łyżkę.





Czy tylko ja widzę na tym drzewie twarz?:>



Mrowisko gigant po drodze:


No i jest szczyt Łyżki (803 m według ComfortMap, na znaku 807)):





Poszłam zielonym szlakiem dalej na północ, po drodze mijając coś, co było chyba nietypową amboną:


Zielony szlak wyszedł z lasu, szłam w stronę Siekierczyny przez przysiółek Zalas:



Kapliczka zrobiona z fantazją, kwiaty na głowach:>




Szlak szybko zszedł z asfaltówki w lewo i prowadził wzdłuż lasku na polu:




Sarenki na polu:




Kawałek za tym miejscem niestety się zgubiłam. Nie widziałam znaków, a asfaltówkę widzianą daleko przed sobą niesłusznie wzięłam za szosę przecinającą szlak dopiero później.





Poszłam do tej asfaltówki na chybił trafił przez podmokłą łąkę:








Kawałek za tą kapliczką osłupiałam - asfaltówka kończyła się właśnie na czyimś podwórku, a mnie obstąpiły warczące psy niezbyt zadowolone z mojej wizyty. Tak jak ponoć trzeba robić, wycofałam się spokojnie, nie patrząc im w oczy. Na szczęście nie pogryzły mnie. Weszłam w las nad kapliczką i na chybił trafił obeszłam ten przysiółek. W końcu zorientowałam się, że to miejsce opisane jest chyba na mapie jako Ogrojec, a polna dróżka z mapy jest obecnie właśnie tą asfaltówką. No a leśna górka, którą obeszłam przysiółek, to jednak nie Kuklacz. Punktem orientacyjnym okazał się w końcu na szczęście potok.




Doszłam prawie do tego samego miejsca, gdzie pobłądziłam. Straciłam jakieś 40 minut na krążenie. Zrozumiałam, że trzeba zmienić plany, bo idę już długo, dłużej niż zakładałam i Kuklacz muszę odpuścić. Postanowiłam póki co kierować się do szosy Siekierczyna-Limanowa i zobaczyć, co potem.











Doszłam mniej więcej do mostu na którymś dopływie Słomki na szosie na Limanową. Bardzo blisko był już cmentarz wojenny, na którym mi zależało, ale jak tam dojść przez labirynt płotów na górę, gdzie prowadzi niebieski szlak? W końcu jacyś ludzie mnie pokierowali przez pola i weszłam na grzbiet góry po przeciwnej stronie asfaltówki.




Był weekend i prawie nic nie jeździło. Na szczęście wcześnie rano na początku wycieczki coś mnie tknęło, żeby sprawdzić autobusy na przystanku w Roztoce i był jeden jedyny jeżdżący w niedziele od Limanowej. Póki co jednak postanowiłam poszukać cmentarzyka.



Znów błądzenia, to był pod tym względem ewidentnie pechowy dzień:> Wreszcie ktoś pokazał mi właściwy zakręt szlaku, nie zauważyłam wymalowanego na czyjejś stodole znaku. Poszłam niebieskim na północ, w stronę cmentarza wojennego na górze Golców.


Po drodze zauważyłam bardzo ładną polanę. W międzyczasie się wypogodziło, więc zrobiłam tam sobie dłuższy postój. Doszłam do wniosku, że poczekam na ten jedyny autobus z Limanowej i wsiądę do niego w Zarębkach, bo idę już długo i nie mam siły wracać na piechotę do Młyńczysk, gdzie czeka autko.



Na polanie spędziłam jakieś pół godziny i poszłam dalej w stronę cmentarza wojennego.






W międzyczasie zaczęła się wichura. Wiało już nieźle, gdy leżałam na polanie, ale teraz zrobiło się wręcz niebezpiecznie tak w lesie. Może to i dobrze w takim razie, że pobłądziłam, bo przed Młyńczyskami miałabym spory kawałek przez las.


Kawałek przed cmentarzem spotkałam jakiegoś dziadka, który odradził mi pójście szlakiem, bo wichura powaliła drzewa. Lepiej było obejść lasek dookoła, tak też zrobiłam i po chwili byłam na cmentarzu nr. 369. Pochowano tu 47 żołnierzy węgierskich i 32 rosyjskich poległych w 1914 roku.










Zaczęłam pomału schodzić do Zarębek. Wichura była cały czas spora.





Miałam jeszcze trochę czasu o przyjazdu busa, więc odpoczęłam w takich oto okolicznościach, chowając się przed wichurą za paśnikiem, studnią i stertą siana:>



Przy szosie słup pokazujący dojście do cmentarza wojennego, na którym byłam:


Na przystanku poczekałam jeszcze jakieś dwadzieścia minut i jedyny niedzielny bus się na szczęście zjawił. To jednak jeszcze nie był koniec wycieczki, bo dopiero dotarłam do szkoły w Roztoce. Żeby nie iść w ten sam sposób co rano, wybrałam inną drogę w stronę agroturystyki.













Przy kapliczce droga połączyła się z tą, którą wyruszałam z samego rana i po chwili byłam pod agroturystyką, gdzie czekało autko.



c.d.n.

1 komentarz: