wtorek, 13 maja 2014

Opuszczone miejsca w Puszczy Kampinoskiej i nie tylko, część 12: opuszczone obrzeża Puszczy

Dom ze zdewastowanym pianinem i rękopisem, porzucony gabinet i wizyta na egzotycznej imprezie w opuszczonej sali gimnastycznej przy "Biedronce". W tym odcinku chcę pokazać miejsca, które co prawda nie znajdują się w obrębie Kampinoskiego Parku Narodowego, ale są w jego bliskim sąsiedztwie i zwiedzałam je głównie po drodze na szlaki. Chcę podziękować Tajemniczym Miejscom w Puszczy Kampinoskiej za cenne wskazówki. Ze względu na skarby i pozostałości po dawnych mieszkańcach, niekiedy zdumiewające, nie podaję dokładnych lokalizacji. Zdradzę tylko, że omawiane miejsca na obrzeżach znajdują się w powiecie warszawskim zachodnim.


              
                                        

Dom z pianinem to chyba moje największe odkrycie ostatnich tygodni. Stoi sobie bynajmniej nie w wielkim ukryciu i na pierwszy rzut oka to średnio ciekawa, choć spora rudera, na pewno już dawno kompletnie wybebeszona i pełna plastikowych butelek po winie marki wino. Gdy pierwszy raz tam zajechałam, lał straszny deszcz. Myślałam, że to będzie rutynowa kontrola pustostanu i za chwilę wrócę do suchego autka. A tymczasem...





Moje pierwsze opuszczone pianino! Firmy Offenbach. Jak to możliwe, że wciąż tam jest? Jak się potem dowiedziałam, plotka głosi, że miejscowi ukradli klawisze i sprzedali za sto tysięcy, bo były z kości słoniowej.

Ale od początku. Wchodzi się przez wielkie, otwarte szeroko okno przy schodach. W niebieskim, dużym pokoju wisi lusterko. Rzuca się w oczy stół w następnym pomieszczeniu. Pianino jest w pokoju po prawej.

Potem byłam tam jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem w domu pojawiały się nowe przedmioty, było wiele zmian, pokazywał się jakiś nowy element budynku.



W pokoju z pianinem za pierwszym razem zastałam taki widok:


Pokój wyglądał na zamieciony stojącą w kącie szczotką, chociaż chyba już jakiś czas temu. Na parapecie leżała jedna część pianina, główna stała obok. Na podłodze leżały dwie pojedyncze kartki papieru. Pochyliłam się i zobaczyłam, że są całe zapisane.


Zrobiłam zdjęcia kartek i przeczytałam je w domu. Wygląda na to, że to czyjś życiorys z czasów wojny, kogoś związanego z tym domem. Kartki zdawały się też zawierać historię budynku: w czasie walk w jego wieżę uderzyły trzy pociski.

Jak się potem dowiedziałam, to zapewne fragment zaginionych dzienników ostatniej mieszkanki tego domu, pani L., głęboko wierzącej, wywodzącej się z przedwojennej inteligencji damy, która grała na pianinie. Następnym razem odnalazłam ponad sto stron jej rękopisu, nuty oraz jej zdjęcie.

Potem poszłam do pomieszczenia ze stołem. Jeszcze wtedy nie pojawiły się tam żadne książki, ale podczas ostatniej wizyty znalazłam "Boską Komedię". W miejscu, które zapewne dawniej było spiżarnią, stała biała figurka Matki Boskiej w różowej koronie:



Gdy tam chodziłam, z pokoju z pianinem rozległ się dźwięk, jakby cała sterta papieru zleciała z wysokości na podłogę. Pobiegłam z powrotem, ale tam nic takiego nie było, jedyne kartki, te dwie pojedyncze, nie były ruszone. Inne osoby, które były później w domu, słyszały kroki na piętrze, gdy były na dole, ale nikogo tam nie zastały. Mimo to czuję się w domu dobrze, wydaje mi się, że nie ma w nim niczego złego ani ponurego.

Żeby dostać się na piętro, można albo wejść krętymi, ciemnymi schodami przez wieżę, albo drewnianymi wprost z pokoju z pianinem.



W pomieszczeniach na piętrze niby nigdy nic leżały w stercie śmieci listy i pocztówki, które różne osoby wysyłały do siebie z wakacji. Występuje w nich między innymi panna I., która potem podobno utopiła się w okolicznym stawie. W listach żyje i ma się dobrze. Panie martwią się, jak wysłać futra z zagranicy, omawiają wizyty u siebie nawzajem i w uzdrowiskach. Ci ludzie jeździli nawet do Davos jak w "Czarodziejskiej Górze".


 Potem krętymi schodami z wieży zeszłam do piwnicy. Był tam cały księgozbiór:


To w tym zbiorze znalazłam zdjęcie z młodości ostatniej właścicielki, wtedy uśmiechniętej brunetki ze staromodną fryzurą. Zostało rozpoznane przez osobę z okolicy. Sfotografowałam je tylko i zostawiłam na miejscu - jak wszystko inne. Obok leżało równie stare zdjęcie grupy ludzi w zaśnieżonych górach, jak z jakiejś książki o Witkacym. W domu było więcej porzudawnych fotografii, ale jeszcze więcej książek, do tego gazet, w tym o filmach:












 W piwnicy było jeszcze jedno pomieszczenie. Tam prawie nie było książek, była za to łódź:







Gdy po czterech dniach znowu zjawiłam się w domu, okazało się, że zaszły zmiany. W pokoju z pianinem było inaczej. Na parapecie stał portret:




Figurka z Matką Boską stała półkę wyżej, książki był poprzestawiane, okna i drzwi pootwierane. Następnym razem znalazłam kolejną osobistą kartkę w pierwszym niebieskim pokoju, a w pomieszczeniu z pianinem leżał przepołowiony motyl.


Ale najlepsze znalezisko czekało na mnie w piwnicy. Tam, gdzie patrzyłam już tyle razy, na środku leżał zapisany zeszyt. Rękopis miał ponad sto stron. Wygląda na to, że to dzienniki, które podobno pani L. prowadziła do końca długiego życia, chociaż nie jest to pewne. W zeszycie są rozważania religijne. "Moje dziecko, jest tylko jedno przykazanie dla wszystkich: "Będziesz miłował ze WSZYSTKIEGO serca swego, ze WSZYSTKIEJ duszy swojej, ze WSZYSTKICH sił swoich". Trzeba szczerze prosić Boga o zapomnienie o sobie, o wyjście poza siebie, o uwolnienie się od siebie".


                                        


Pozostałe zdjęcia z domu:


























Kolejny budynek też mieści się na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej, w powiecie warszawskim zachodnim. To rozległy, zdewastowany teren dawnych zabudowań dworskich przekształconych potem w PGR, na który dziś może wejść praktycznie każdy. W pomieszczeniach biurowych porzucono sporo niespodzianek.











W cukierniczce wciąż jest cukier:













Wszystko to było niezłe, ale dech mi zaparło dopiero wtedy, gdy weszłam do jednej z hal fabrycznych. Stała tam czarno-srebrna kareta, a obok krzyż:




Kolejny budynek to dawna fabryka, zdaje się, że chemiczno-spożywcza. Teren jest spory, budynków niemało, a w nich psychodeliczne pozostałości maszyn. W budynku biurowym zostały godła państwowe, krzyże, fotele i łuszcząca się farba na suficie. Brama otwarta. Ze źródeł zbliżonych niegdyś do miejscowej straży miejskiej wiem, że właścicielka jest za granicą, a gdy kiedyś strażnicy złapali jakiegoś złodzieja złomiarza i do niej zadzwonili, nie wyraziła zainteresowania i powiedziała, że jej wszystko jedno. W ten sposób fabryka stoi otworem dla wszystkich zainteresowanych.





















Opuszczona sala gimnastyczna jest całkiem niedaleko. To właściwie dawny klub sportowy. Chociaż nazwanie go opuszczonym to pewne nadużycie.



Gdy w ulewie robiłam zdjęcia z zewnątrz, zobaczyłam, że do budynku podchodzi bezdomny. Szedł z pobliskiej "Biedronki", trzymając ananasa. Trochę dopytywał, czego tu szukam, więc powiedziałam, że robię zdjęcia. W środku była reszta aktualnych mieszkańców. Na początku nie byli zachwyceni moim nadejściem, ale na szczęście dosyć szybko się ze mną oswoili i w końcu sami mnie zawołali. Poprosili, żebym zrobiła zdjęcie ich klubowi, jak to określili, ale żeby nie pokazywać ich twarzy. W dawnej świetlicy był stolik, krzesła. Na stole istna uczta - ananasy, banany.










Ostatni budynek mieści się w gminie Ożarów Mazowiecki. Zobaczyłam go z ulicy i podjechałam. Jest dosyć nietypowy - składa się z dwóch ceglanych domów połączonych czymś w rodzaju przejścia. Dom jest bardzo ponury. Otaczają go resztki dawnego pięknego ogrodu ze stawem, w ogrodzie są kamienie wyglądające jak nagrobki.

















Ciąg dalszy nastąpi

4 komentarze:

  1. naprawdę świetne miejsce te schody, pianino..gratuluje i zazdroszczę troszkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, bardzo fajna seria, może wreszcie mnie zmotywuje i sam się wybiorę w niektóre miejsca, czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością. Super robota, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacyjny wpis. Podziwiam!

    OdpowiedzUsuń