czwartek, 17 listopada 2016

Mazowsze południowe i Puszcza Kozienicka, część 1

Kto jedzie na długi weekend do Radomia i jeszcze się z tego cieszy? Tak, ja:> No dobra, właściwie nie tak po prostu do Radomia i już. Tam zanocowałam, a poza tym zwiedzałam wszystko dookoła, jak zwykle wchodząc w krzaczory, szukając opuszczonych dworków i cmentarzy gdzieś na trasie. Trwało to krótko, wyruszyłam w Święto Niepodległości, a wróciłam w sobotę wieczorem, ale przez ten czas niejedno zobaczyłam i przejechałam przez chyba wszystkie możliwe pory roku. Gdy 11 listopada wyruszałam z Warszawy, sypał śnieg, a ja się zastanawiałam, czy to już jednak nie przesada ze względu na beznadziejne warunki drogowe. Ale gdy tylko wjechałam na wieś i zobaczyłam prawdziwą śnieżną zimę, od razu wiedziałam, że właśnie tak trzeba było zrobić i pora na wiesiex. Z kolei bardziej na południe nie było śladu śniegu, a następnego dnia wyszło jeszcze słońce i pomijając wciąż niską temperaturę, wszystko wyglądało wręcz wiosennie. Dzięki temu skrócony długi weekend odebrałam tak, jakby minął tydzień.







Opuszczony dwór J. stoi w miejscu, w którego pobliżu jeździłam wiele razy, ale jakoś dopiero przygotowując się do tej wycieczki dogrzebałam się do informacji o tym, że za torami, stawem i zdziczałym parkiem wciąż coś się kryje. Trzeba było zjechać z pewnej ruchliwej drogi, przejechać przez tory, a potem ruszyć w kierunku parku. Wąska ślepa ulica przechodzi w parkową alejkę przy ostatnim domu, gdzie można było zaparkować na poboczu. Z domu mimo wczesnej pory dobiegało głośne i wesołe disco-polo. Ruszyłam na piechotę w ośnieżony park:




Dwór stoi po prawej na małej polance, trochę schowany za zaroślami. Powstał pod koniec XIX-go wieku, w czasach międzywojennych był przerabiany. Po wojnie mieścił się tu instytut naukowy, potem sklep, a na koniec mieszkania.



Ganek z kolumnami się trzyma, ale za nim wszystko jest już zrujnowane. Los opuszczonej budowli przypieczętował pożar. Wtedy zawalił się dach. To znaczy zrujnowany jest cały środek, tylna ściana ma się dobrze. Póki co dobrnęłam przez śnieg do dworku i weszłam na ganek.



Nad wejściem namalowana Matka Boska Częstochowska. Dookoła niej była podobno wypisana sentencja o tym, że bez pomocy Boga nie da się zbudować niczego, dworu też.


W "środku" resztki sufitu w postaci paru spalonych belek wciąż piszą nad głową, więc trzeba było uważać, zwłaszcza na tych śliskich deskach i cegłach.



Chyba jedyny zachowany fragment malowideł w środku:









Z boku dworu zaskoczenie - zachowało się więcej kolumn, a nie tylko te na ganku. Podobno to tak zwana toskańska kolumnada.





A tutaj tył budynku:



Tylna ściana cała w uschniętych pnączach:











Tutaj lewy bok dworu, po przeciwnej stronie budynku niż boczna kolumnada:



Właśnie po tej stronie jest wejście do piwnicy. Zajrzałam do niej:


Potem poszłam do końca parkowej alejki:


Wychodziło się na zimowe pole:










Żeby trafić na opuszczony cmentarz ewangelicki K., trzeba wypatrywać kaplicy, zresztą też poewangelickiej, a potem przerobionej na katolicką. Pod nią można wygodnie zaparkować. Nie jest opuszczona, raz w tygodniu odprawiana jest tu msza. Ogrodzony płotem, zadrzewiony teren tuż obok to właśnie cmentarz.


Zwiedzałam go ze szczotką do odśnieżania samochodu:> Żeby móc zobaczyć napisy na grobach, najpierw musiałam je odśnieżyć.



Najbardziej okazały i najlepiej zachowany, ogrodzony pomnik to grób dawnego dziedzica tutejszych dóbr.



Już po odśnieżeniu, widać napisy. Dziedzic umarł w 1909 roku. "Pokój jego cieniom".



Ewangelicy mieszkali w tych rejonach od początku XIX-go wieku, a pokazany wyżej dom modlitwy zbudowano pod koniec stulecia. Tak jak w przypadku innych opuszczonych miejsc po Olendrach, cmentarz został porzucony w 1945 roku, gdy osadnicy w zdecydowanej większości uciekli z Polski.
























Widok na pola za cmentarzem:




Pałac N. kusił mnie od lat, ale od lat jest też zamurowany i zabity dechami, czy raczej jakimiś blaszanymi płytami. Chociaż nie ma opcji wejścia do środka, gdzie podobno zachowało się jeszcze trochę dawnych zdobień, sam wygląd zewnętrzny pałacu sprawia, że wart jest on odwiedzin.



Pałac został zbudowany w XVIII wieku, kilkukrotnie zmieniał właścicieli. Ostatni z nich został wywieziony na Syberię w 1945 roku. Po wojnie w pałacu mieściło się liceum, potem ośrodek kolonijny. Jak podają Polskie Zabytki (świetne źródło informacji do wycieczek), w latach 80-tych zaczął się remont budynku. Potem miał tu być podobno jakiś dom kultury lub coś w tym rodzaju. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, remont przerwano, a o budynek zaczęli ubiegać się potomkowie przedwojennych właścicieli.



Z tego co mi wiadomo, w tym momencie nie ma wobec budowli żadnych planów remontowych. Zwiększa się tylko liczba bazgrołów na ścianach.





Pałac stoi w dużym parku pośrodku miejscowości. Tuż za budynkiem jest skarpa, u podnóża której płynie rzeka. Nie zeszłam na sam dół, ale pochodziłam po ośnieżonym parku.







Kiedy dopiero wyruszałam z Warszawy w stronę Radomia, po drodze zajrzałam na pewną boczną uliczkę w miejscowości położonej kawałek na południe od stolicy, gdzie jest hodowla danieli. Można podglądać zwierzaki chodzące w oddali po wybiegu.



Bardzo daleko, więc moim aparatem udało się zrobić niewiele, ale są:>


Tutaj daniel z porożem:





Na koniec zimowe różne bezdroża z 11 listopada - południowe Mazowsze, tereny między Warszawą a Radomiem, czyli dużo sadów, ale nie tylko.



Pałac nad stawem zauważony przypadkowo gdzieś po drodze:




Teraz już nie wiem, gdzie to dokładnie było, ale przejeżdżałam przez mostek, po którego jednej stronie jest chyba dawny młyn, a po drugiej stronie taki oto widok na zatopioną w jakimś stawie linię energetyczną:






















c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz