poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Opuszczone miejsca północnego Mazowsza, część 7

 Tym razem głównie straszny domek z manekinem krawieckim, a poza tym dwie inne opuszczone chatki.





Dom z manekinem to jedno ze zdecydowanie lepszych moich odkryć w tym powiecie. Obiekt wypatrzyłam z ruchliwej drogi łączącej dwie większe miejscowości w regionie. Trzeba było zawracać i kierować się na gruntową ścieżkę, którą kiedyś dojeżdżało się do tej posesji. Dróżka prowadzi zresztą gdzieś dalej - tym razem nie pojechałam tam. Gospodarstwo nawet o tej porze było bardzo mocno zasłonięte krzaczorami i drzewami, wysokimi jakimiś iglakami rosnącymi prawie tuż przy samym murze.


Obiekt jest spory. Trochę się tam bałam, choć blisko jacyś robotnicy wycinali drzewa i cały czas było ich słychać. Ale było jak w oddzielnym świecie. Krótko mówiąc, domek jest z tych, które mają klimat grozy. Zwłaszcza, że będąc w pomieszczeniu z manekinem (mój pierwszy opuszczony manekin), słyszałam kroki w izbie ze świętym obrazem, tej bliżej podwórka. Sprawdzałam, czy nikt nie wszedł, ale nie. Mimo wszystko zdecydowanie warto. Spędziłam tam chyba jakąś godzinę. W domku mieszkała pani R., nauczycielka, która lubiła szyć i dostawała pełno pocztówek. Tak jest w pierwszej izbie po prawej:



 


 

Zajrzałam do następnego pokoju i zobaczyłam opuszczonego manekina krawieckiego.






 Całą podłogę pokrywały papiery i szmaty, wygrzebałam z nich trochę pocztówek. Na stoliku - okulary.

















Klub wiewiórka, a obok faktycznie połamana biała wiewiórka:









Na ścianie różne pozostałości:






W kolejnej izbie zachowały się duża meblościanka, sztuczne kwiatki, książki, jakieś naczynia.
















 Przedsionek-rupieciarnia:









Ostatnia izba - ciekawe mebelki i rzeczy na parapecie, stare gazety z czasów PRL. Nie radzę wchodzić na strych - podłoga z desek ledwo się trzyma, są w niej dziury, a nic tam nie ma poza resztkami jeszcze jednego sypialnego pokoiku.





"Dola chłopa i robotnika w epoce kapitalistycznej była bardzo ciężka":








Charakterystyczne zjawisko w opuszczonych domach - dewocjonalia mieszają się z PRL-em:














Drewniany dom na polu wyglądał pięknie od zewnątrz, ale na pierwszy rzut oka wiesiexowo nie rokował z racji sporego wybebeszenia i zniszczenia zewnętrznej konstrukcji.




No i coś jednak zostało w tym pobojowisku. Zresztą ściany z niebieską tapetą też były bardzo ładne.








Na wesele koniecznie trzeba iść! Inaczej - obraza do końca życia:


"Co do wesela M. nie chcą wcale słyszeć że nie przyjedziecie, koniecznie muszą być bo się pogniewają na zawsze tak kazali napisać."















Dom z połową roweru stał obok pewnej opuszczonej szkoły. To ona zwróciła moją uwagę, gdy jechałam samochodem. Okazała się wybebeszona do granic możliwości, złodzieje zaczęli chyba kraść nawet ściany i sufity. Nie było tam niemal nic. Niemal;>




Naprawdę leżały obok siebie. Najwyraźniej miejscowi złomiarze raczyli się "Amareną" przy lekturze "O dialektyce marksistowskiej".

Dom z połową roweru był obok. W środku - nieźle zachowana kuchnia i pół roweru, poza tym domek jest jakiś taki schludny i ładny kolorostycznie:>
















Gdzieś w powiecie: opuszczone kolumny bez niczego innego przy samej drodze;> Podobne, ale jońskie, są u mnie na Białołęce.


c.d.n.

2 komentarze:

  1. Jak zwykle ciekawie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow , kolumny z ostatniego zdjecia kolo mojego domu ! Ekstra blog . oby tak dalej ;)

    OdpowiedzUsuń